Łoże znajdowało się w półmroku, kolumna osłaniała je przed księżycem, ale od wiodących na
taras schodów do posłania ciągnęło się księżycowe pasmo, procurator, skoro tylko stracił kontakt
z otaczającą go rzeczywistością, zaraz ruszył po owej jaśniejącej ścieżce i poszedł nią ku górze,
wprost w księżyc. Aż się roześmiał przez sen, uszczęśliwiony, że tak piękne i niepowtarzalne
było wszystko na tej przejrzystej niebieskiej drodze. Szedł, towarzyszył mu Banga, a obok
kroczył wędrowny filozof. Dyskutowali o czymś nader ważnym i niezmiernie skomplikowanym i
żaden z nich nie mógł przekonać drugiego. Nie mieli żadnych wspólnych poglądów, co czyniło
ich dyskusję szczególnie interesującą i sprawiało, że mogła się ona ciągnąć w nieskończoność.
Dzisiejsza kaźń, oczywista, okazała się być jedynie zwykłym nieporozumieniem; filozof, który
wymyślił coś tak niepomiernie niedorzecznego jak to, że wszyscy ludzie są dobrzy, szedł tuż
obok, a zatem żył.
Wolnego czasu mieli, ile dusza zapragnie, a burza miała nadciągnąć dopiero pod wieczór,
tchórzostwo natomiast należy bez wątpienia do najstraszliwszych ułomności człowieka.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz